Taki to rozdział. Krótki i nudny. Ale nie zniechęcam. Przeczytajcie i sami oceńcie.
Błędy są, ale niestety siła wyższa działa na moją niekorzyść. :c
Z góry oświadczam, że rymować nie umiem, więc nie bijcie za coś, co miało być właśnie rymowane, ale nie wyszło...
Rozdział VII "Spojrzenie"
***
Wielka Sala, 16 września
Kolejny raz wszyscy spotykają się w Wielkiej Sali. Standard, bo przecież jedzą tu wszystkie posiłki, ale zawsze, gdy coś się dzieję to chwila ta jest wręcz wyczekiwana. Uczniowie, których dotyczyć będzie rywalizacja o wyjazd szczególnie. Dostali wiadomość, że po śniadaniu mają pozostać w sali i czekać. Wtedy dowiedzą się, co będę robić. Jedni stresowali się bardziej, inni mniej, ale wszyscy jednakowo byli podnieceni całą sytuacją. Nie będzie ulg, każdy z nich jest zdeterminowano do tego, aby wygrać. Przemówienie dyrektora o sprawach organizacyjnych, jedzenie, jak i czekanie, aż nieproszeni wyjdą... Można stwierdzić, że na prawdę trwało to w nieskończoność. Ile można czekać!? Długo. Nawet bardzo. Na wszystko jest odpowiednia pora. Nadeszła, więc i ta.
- Witam was. Zdaję sobie sprawę z tego, że czekaliście na ten moment trochę czasu. Więc przejdę do rzeczy. Zadanie wyda się wam banalne, ale kiedy je przeanalizujecie je, okażę się, że macie z nim niemały problem. Właśnie w tej chwili nauczyciele rzucili na was Zaklęcie Milczenia. Otrzymacie koperty, a w nich pytanie. Nie możecie z nikim o nim rozmawiać, a raczej wiecie dlaczego. W końcu zaklęcie nie nazywa się tak bez powodu. Macie 24 godziny. Nie musicie iść na lekcję. Poświęćcie ten czas na pracę. Jutro każdy z was odpowie mi osobiście. Do widzenia - umiłowany dyrektor ostatnim czasem stracił chyba swój zapał do okropnie długich przemówień. Może to i lepiej dla nich. Uczestnicy szybko się zwinęli. Praktycznie każdy w swoją stronę. Nie licząc Sary i Cepheusa, którzy z dziwnymi uśmiechami opuścili to pomieszczenie ramię w ramię.
***
Korytarz, 16 września
Uczniowie zaangażowani w przedsięwzięcie zniknęli, ale przecież Hogwart nie jest taki mały. Po korytarzach błąkają się różni ludzie. Czasami Merlin płata figle i wywołuję przypadki takie, które są po prostu nie do uwierzenia. Wiele opcji pośród zawiłych schodów, a mimo to da się spotkać kogoś, kogo wcale dana osoba widzieć nie chcę. Carina już kolejny raz przeżywam taki niechciany losowy wypadek. Niby to spokojnie i zwyczajnie idzie przed siebie i bam! Jej spojrzenie spotyka się z tym Olivera. Jedno długie zetknięcie się ich oczy, a tyle emocji. Dlaczego to właśnie im się to przydarza? Któż to tam wie. On raczej jest zadowolony z szans jakich dostaję, ale ona... szkoda mówić. Nie oczekiwała przecież od życia tak wiele. Ponoć zapominanie jest proste, kiedy unika się źródła wspomnień. Szkoda tylko, że owe źródło biega za nią. Wydawać się może, że nawet śledzi. Robi to jeszcze z okropnie szczerym i uroczym uśmiechem. Dodajmy do tego nieustającą nadzieję w oczach i oto Carina czuję się podle, choć nie ma ku temu żadnego powodu. Dobra, nie chcę mu wybaczyć, ale przecież Ślizgoni są z natury zbyt dumni na taki czyn. Może nie wszyscy, ale znaczna część.
- Hej - powiedział do niej niepewnie. Nie ma, co się dziwić. Usilnie zbywała go i próbowała przerwać jego próby. Ale był Puchonem, który wie, co to ciężka praca. Tak szybko się nie podda.
- Cześć - stwierdziła i czekała na jego odpowiedź. Powinien kontynuować, taki już był. Ale tego nie zrobił. Stali sobie i patrzyli na siebie. On jednak milczał. To z kolei, również ją zirytowało. Jak to? Tak łatwo sobie odpuścił? Już? Nie chciała jego uwagi, księga zamknięta, lecz... bolało. Taki pies ogrodnika. Nie podzieli się, ale innym też nie da. Do głowy przyszła jej nawet wizja jego z inną. Nie, nie, nie. To było niedopuszczalne nawet w wyobraźni. Zachłanna i niezdecydowana. Oliver wygrał małą bitwę. Odejście bez słowa to nie jej styl, a jeśli on nie ma zamiaru zacząć to ona musi.
- Chcesz coś? - pytanie było suche, ale w środku tylko ona jedna wiedziała ile się dzieję.
- Wszystko, co chcę, właśnie się dzieję. No prawie... - odpowiedział jej i poprawił kosmyk jej włosów, który opadł jej na twarz. Przeżyła prawie palpitację, kiedy jego dłoń delikatnie zetknęła się z jej policzkiem. Gęsia skórka pojawiła się natychmiast. Masz Ci los...
- Mamy zupełnie inne pragnienia - Świetnie. W taki sposób z pewnością dojdą do kompromisu.
- Może - I wbrew jej wszystkim scenariuszom on po prostu odszedł.
A ona została sama na środku korytarza, nie widząc już, czego tak na prawdę chcę.
Jest - źle. Nie ma go - jeszcze gorzej.
***
Pokój Wspólny Slytherin'u, 16 września
Różne umowy mają zawsze haczyki. Niespotykanym jest, by nie odnaleźć jakiegokolwiek kruczka w całości. Cepheus i Sara osiągnęli wysoki poziom w ułatwianiu sobie życia. Niby nie jest to do końca sprawiedliwe, ale też nikt nie zarzuci im oszustwa. Zasady to zasady, a co nie jest zabronione, jest dozwolone. Dotarli do pokoju wspólnego i usiedli przed sobą na fotelach, trzymając w dłoniach swoje zadanie. Widać było od razu, że mają wykombinowany plan idealny.
- Na trzy? - zapytała Sara.
- Raz - stwierdził z uniesioną brwią.
- Dwa - wyszeptała. wtórując mu tym samym.
- Trzy - powiedział głośniej i oboje, niemal równocześnie rozerwali koperty. Machinalnie zaczęli zagłębiać się w treść.
"Wiele magicznych substancji na świecie jest. Magicy, alchemicy, profesorowie i zwyczajni magowie, wszyscy się głowili. Jaka substancja zwalczy wszystkie niedole?"
Chłopak tuż po zakończeniu lektury chwycił pergamin i pióro.
Tak, to był ten genialny pomysł na złamanie reguł, wcale tego nie robiąc. Przecież mowa była zaledwie o rozmawianiu. Zapisał, co miał i podał jej swoje spostrzeżenia.
"Chodzi o Kamień Filozoficzny. Co prawda nikt go już nie uzyskał po Flamelu, ale taka substancja istnieję. Ponad to w końcu losy Alchemii ściśle wiązały się właśnie z tą substancją. A z tym łączy się cała konferencja."
Sara jednak szybko zauważyła jego niedopatrzenie, W sumie jakby się tak dobrze zastanowić to łatwo dostrzec, że stanowią niezłą ekipę. Biedni wszyscy, którzy obecnie głowili się w samotności kiedy oni mogli na spokojnie pracować. W końcu, co dwie głowy to nie jedna.
"Zbyt oczywiste - to po pierwsze, a po drugie Kamień Filozoficzny może tylko przedłużyć życie, albo zamieniać w złoto. Żadnego innego zastosowania nikt jeszcze nie opracował. Moim zdaniem chodzi o coś tak silnego, co może zniszczyć wszystko."
Okazuję się jednak, że nawet i on może się mylić. Co więcej, wciąż nie mieli właściwej odpowiedzi.
"No to zadajmy sobie teraz pytanie. Co jest w stanie pozbyć się wszystkiego?"
Księżniczka kombinowała jakąś chwilę. W końcu nie od wczoraj chodzą do szkoły. Musi pamiętać tak silną substancję. Nagle zapaliła się nad nią żaróweczka. Przecież to oczywiste!
"Horkruksy! Pamiętasz w tej książce Granger? Ona sama zniszczyła jednego, właśnie tą substancją!"
I wszystko powinno pięknie grać. Odpowiedź, kiedy została mu podpowiedziana, sama się nasunęła i Cepheusowi. Szkoda tylko, że dobre piosenki nie zawsze pasują do wszystkich sytuacji.
"Jad bazyliszka. Fakt, dzięki temu można pozbyć się wszystkiego. Masz jednak w tej teorii małą lukę, która niszczy jej prawdopodobieństwo."
Tak oto i ona została odesłana ze swoimi pomysłem. Domyśliła się jednak o co mu chodzi. Jak widać historia to na prawdę istotna dziedzina. A ponoć kiedy chcesz kontynuować Eliksiry to tylko one się liczą. Co za brednie.
"Łzy feniksa, które uratowały mojego pradziada! Są silniejsze od jadu bazyliszka, czyli największej trucizny. Nie ma już nic mocniejszego, co wygrałoby z tymi łzami."
I tak oto chociaż ta dwójka wywalczyła sobie, mało uczciwie, ale jednak, wyjazd do Kairu. Cepheus wstał i podniósł Sarę z miejsca. Nosił ją po pomieszczeniu i zaczął szeptać: Widzisz? Powiedz, że nie jesteśmy fajną parą. Co gorsze, nie powiedział tego dla zakładu, ani w sensie takim, jak ona to odczuła. Znowu. Na prawdę lubił z nią współpracować i tyle, a wyszło, jak wyszło.
***
Pokój Wspólny Gryffindor'u, 17 września
Według przyjętego założenia, ludzie powinni z wiekiem mądrzeć. Istnieją jednak wyjątki, potwierdzające regułę. Jerome i Matthew bardzo wyczerpująco starają się żyć jako te wyjątki. Kolejny raz zbierają się, by stworzyć jeden z "genialnych" planów. Ciężko uwierzyć, że to wszystko tak wygląda. A ponoć młodzieńcze lata to te najspokojniejsze. Ludzie mówią debilne rzeczy, nie sprawdzają ich, a potem jeszcze mają czelność opowiadać jakieś mądrości wyssane z palca.
- Bardzo podoba mi się ta opcja - Matthew na wszystko dawał przyzwolenie, każde zdania i pomysł Jerome'a jest świetny i w ogóle idealny. Jak można robić z siebie takiego błazna i marnować sobie życie? Otóż odpowiedź jest prosta. Jak człowiek nie ma nic to bardzo łatwo przyjmuję wszystko.
- I świetnie. Rankiem Ślizgoni będą mieli bardzo przyjemny początek dnia - No, bo kto inny miałby być ich celem?
- Tak. Obślizły jak oni sami - dodał jeszcze drugi.
Tak to właśnie się dzieję w szkole. Wrogiem możesz zostać nawet jak się o to nie starasz.
Efekt domina. Jedno pchniesz i wszystko leci.
***
Gabinet dyrektora, 17 września
Wchodzili kolejno za dosyć spore drzwi. Niby nic, ale to tam ważyły się ich losy. Jedni wchodzi jak na ścięcie, a drudzy bardzo pewni siebie, niczym pawie. Wszyscy zaś wychodzili jednakowo. Z oczekiwaniem wymalowanym na twarzy. Bardziej lub mniej, ale jednak widać było, że coś się tam kryję. Czekali jakieś 10 minut, więc nie było wielkiej tragedii. Do tego całość była dosyć dziwna, bo po tym czasie wyszedł jak gdyby nigdy nic dyrektor i stwierdził, iż dowiedzą się dopiero jutro, kto pojedzie i kompletnie nie ma pojęcia, czemu jeszcze tam czekają.
Nie było żadnego uzasadnionego powodu, by im nie powiedział, ale ten człowiek po prostu uwielbiał dobre widowiska. Budowanie napięcia, wzbudzanie ciekawości. Czemu, by nie?
Jednak w sumie nie zmieniało to wiele. Ci, którzy byli pewnie swojej odpowiedzi to i tak byli. Nie ma w tym głębszej filozofii.
Przecież mogą się tylko pomylić i stracić szansę na okazję życia.
Nic wielkiego, prawda?
Najwięcej zdradziło spojrzenie tego człowieka, bo może i nieświadomie udzielił im odpowiedzi.
Usta mogą kłamać, ciało zaprzeczać, ale oczy zawsze są szczere.
Nad tym nikt nie ma kontroli.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nudny rozdział? Krótki tak, ale nudny? Głupia jesteś wiesz? Nie dobijaj mnie proszę... Rozdział baardzo mi się podobał.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Cariny... Ona go kocha, Oliver ją, ale panna C. jest tak bardzo dumna. Duma ślizgonów jest przekleństwem - wiem co o tym. Trochę zmienię cytat Lockharta: Przyjaźń to kapryśna przyjaciółka, trzeba o nią dbać... Będą razem, muszą być.
Księżniczka i Joker (taka dla niego ksywa - będę go tak nazywać) tworzą świetny duet. Dopełniają się myślami, nie kłócą się - az tak bardzo - ich charaktery są zgrane i raczej też się dopełniają. Chyba cofam to co napisałam w poprzednim rozdziale. Ładna z nich para. Tacy sami a inni. Ciekawe.
Potter i Black - te ksywki xd - debile więksi od pierwotnego Pottera i Blacka... A Black jeszcze nie ma swojego zdania! Co z nim do cholery nie tak... Że śligoni oślizgli? Tss a gryfoni tępi. No.
Kiedy jest coś o dyrektorze to widzę Albusa. WHY?! Nie wiem, jakoś tak. Księżniczka oraz Joker tak bardzo pewni siebie, na pewno im się uda.
Zabrakło im Raina i Tajemniczego... Liczę, że będą w kolejnym rozdziale :D
Życzę weny słońce :D jutro (dzisiaj po południu).
Pozdrawiam,
Marika Snape